– To, co na poziomie wsparcia dla tworzenia miejsc pracy kosztuje dziś złotówkę, spokojnie można zrobić dziesięć razy taniej. Ale na poziomie gimnazjum. Wtedy wystarczy zaledwie 10 groszy zainwestowane w pomoc dzieciom we właściwym wyborze ich dalszej drogi zawodowej, by osiągnąć dokładnie ten sam skutek – zwraca uwagę Piotr Kamiński, Wiceprezydent Pracodawców RP.

A do zrobienia jest wiele, i to już na etapie edukacji przedszkolnej. Koszty podejmowanych wówczas działań dorośli mogą bowiem ponosić przez całe życie zawodowe. Jeśli więc w podstawówce dzieci będą źle kierowane, a ich talenty nie będą dobrze wykorzystywane, koszty tych błędów ponosić możemy wszyscy, i to przez długie lata. A źle pojęte oszczędności i krótkowzroczne działanie – w dłuższym terminie jest zawsze kosztowne. Co więc można zrobić, by do tego nie dopuścić?

Odpowiedzi na to pytanie szukano podczas dyskusji, która odbyła się w ramach debat Spotkania na Brukselskiej w siedzibie Pracodawców RP. Tematami były bezrobocie wśród młodych ludzi, konsekwencje tego zjawiska i sposoby na to, by je minimalizować. W Polsce problem ten nie jest co prawda aż tak poważny jak w Grecji czy Hiszpanii (bezrobocie wśród osób poniżej 25. roku życia przekracza tam 50 proc.), ale również jest dotkliwy. W styczniu Polsce udało się nawet zejść poniżej średniej unijnej w statystykach dotyczących bezrobocia młodych. Bez pracy pozostaje jednak ponad 20 proc. młodzieży, podczas gdy w krajach wyżej rozwiniętych odsetek ten wynosi 13–14 proc. W czym więc leży problem? Być może młodzi nie dostają po prostu odpowiedniego wsparcia?

Zobacz: Brak umiejętności miękkich utrudnia absolwentom znalezienie pracy 

– Z badań wynika, że jesteśmy świetni w rozwiązywaniu testów. Ale to niestety nie znaczy, że umiemy rozwiązywać problemy i jesteśmy kreatywni – mówi Kamil Pruchnik z Narodowego Banku Polskiego i stowarzyszenia „Młodzi reformują Polskę”. Tymczasem to właśnie są cechy poszukiwane na rynku pracy. Dodatkowo nakłada się na to niedostosowanie do niego polskiego systemu edukacyjnego. Efekt? Młodzi są teoretycznie coraz lepiej wyedukowani, a jednocześnie mają problemy ze znalezieniem po studiach zajęcia.

– Ta tendencja jest alarmująca. Niedopasowanie do rynku może się jeszcze pogłębiać – dodaje Pruchnik.

W Polsce najpopularniejsze są obecnie te kierunki, w których jest najwyższe bezrobocie. I na odwrót: kształcenie w tych zawodach, których najbardziej poszukują pracodawcy, nie cieszy się zainteresowaniem wśród młodzieży. Innymi słowy, potrzebne kwalifikacje nie korespondują z potrzebami rynku. Tendencja ta jest zresztą widoczna nie tylko w Polsce, lecz także w całej Unii Europejskiej. Z jednej bowiem strony we wspólnocie wolnych pozostaje 2 mln miejsc pracy i firmy nie mogą na nie znaleźć odpowiednich kandydatów. Z drugiej – bez pracy pozostaje 5 mln młodych osób. To z kolei rodzi kolejny kłopot: po raz pierwszy w powojennej historii Europy prawdopodobieństwo popadnięcia w ubóstwo jest obecnie dużo większe wśród młodych niż osób starszych. Zjawiska te stanowią zagrożenie również dlatego, że jeśli będą się utrzymywać, to nie tylko Europie, lecz także – w perspektywie kilkunastu, kilkudziesięciu lat – Polsce grozi niebezpieczeństwo popadnięcia w tzw. pułapkę średniego dochodu.

– Jesteśmy w o tyle decydującym momencie, że jeśli teraz nie zostaną wygenerowane impulsy, które pozwolą zmienić tę sytuację, nieuchronnie za jakiś czas znajdziemy się w pułapce – podsumowuje Pruchnik.

Problem ten dostrzega już Komisja Europejska. – Nie mamy bezpośredniego wpływu na zachowania firm, ale staramy się tak stymulować rynek, by problem załagodzić – zapewnia Bartosz Otachel z przedstawicielstwa Komisji Europejskiej w Polsce.
Jednym z działań, które temu właśnie mają służyć, jest realizowany już przez UE program „Gwarancji dla młodzieży”. Zgodnie z nim młodzi poniżej 25. roku życia w ciągu czterech miesięcy od zakończenia nauki powinni dostać ofertę pracy, stażu albo dalszej nauki – ale w takim kierunku, który zapewni następnie zatrudnienie w kolejnym kroku.

Zobacz: W Polsce brakuje specjalistów - zbyt wiele osób jest po studiach 

– Monitorujemy postępy – i już je widać. Ale w tej kwestii jest oczywiście jeszcze wiele do zrobienia i trzeba zintensyfikować działania – mówi Otachel. Zapewnia też, że na pewno pozostanie to jednym z priorytetów Komisji Europejskiej.

– Dokąd nie zaczniemy od dziecka przyzwyczajać ludzi, by o tym myśleli i realizowali się w tych dziedzinach, w których naprawdę są dobrzy, nic się nie zmieni. Będzie tylko gorzej. I żadne programy europejskie tego nie zmienią. Dzieci muszą się specjalizować w tym, co kochają. Wtedy będzie efekt, bo nie będą się bać wychodzić z tym następnie na rynek – zwraca uwagę Piotr Kamiński.

W polskich warunkach cały czas mamy tymczasem do czynienia z „fetyszem” wyższych studiów. Dominuje przekonanie, że tylko one zagwarantują sukces w dojrzałym życiu. Mało kto bierze pod uwagę to, że czasem lepsze jest zdobycie poszukiwanego zawodu niż dyplomu. A można to zmienić – wystarczy spojrzeć, jak z problemem tym radzą sobie nasi sąsiedzi.

Niemcy realizują swoje pomysły z dobrymi efektami. Bezrobocie wśród młodych wynosi tam 7 proc. Michał Woźniak z Germany Trade and Invest wyjaśnia, że udało się tego dokonać m.in. właśnie poprzez odpowiedni system edukacyjny, dopasowany do potrzeb pracodawców.

– Już pod koniec podstawówki uczniowie odbywają tam pierwsze rozmowy o zajęciu na przyszłość, które z jednej strony będzie dopasowane do ich predyspozycji i możliwości, a z drugiej – do potrzeb pracodawców. W liceum młodzi odbywają z kolei pierwsze obowiązkowe praktyki. Przedsiębiorcy mają też istotny wpływ na ustalanie programów nauczania – zwraca uwagę. Jego zdaniem problemem Polski jest m.in. fakt, że w szkołach obowiązują sztywne programy. W efekcie uczelnie wypuszczają na rynek kolejnych bezrobotnych.

– Rodzice każą iść dzieciom na studia, na których często uczy się ich rzeczy, których nigdy nie wykorzystają – potwierdza Piotr Stochnij z ICAN Institute. – Fundamentem jest tu zmiana sposobu myślenia.

Zobacz: Ciężka droga absolwentów ze szkoły do pracy 

Z kolei Krzysztof Inglot, Dyrektor Działu Rozwoju Rynków Work Service, uważa, że właśnie dlatego należy przede wszystkim inwestować w kierunki, które będą zyskiwać na znaczeniu w przyszłości.

– W Niemczech doskonale wiadomo, kogo będzie potrzeba na rynku pracy za kilka lat – zwraca uwagę.

W Polsce takiego myślenia nie ma. W efekcie młodzi, którzy nie mogą w kraju znaleźć pracy, po studiach często wybierają emigrację. Z analiz Work Service wynika, że tylko w ciągu tego roku wyjechać może kolejne 250 tys. osób. Przy tym okazuje się, że za granicą Polacy szukają nie tylko wyższych zarobków i standardu życia, również lecz także lepszych perspektyw rozwoju. Inglot przestrzega, że jeśli polskie szkoły nie zaczną kształcić w zawodach, których potrzebuje rynek, fala ta może nawet się nasilać – choćby dlatego, że coraz wyższy deficyt pracowników będą mieć Niemcy.

– W naturalny sposób dojdzie tu więc do „zassania” najlepszych kadr. My zaś w całości staniemy się niczym Opolszczyzna – podsumowuje.

Już teraz domy są tam starannie odremontowane, bo któryś z domowników pracuje w Niemczech. Ale pracy i zakładów nie ma, na ulicach dominują zaś osoby starsze.

Konkluzja dyskusji jest jedna: w Polsce brakuje strategicznego myślenia. Rządzący nie mają wizji kraju na kolejne 20–30 lat – a powinniśmy się od nich tego domagać. W szczególności dotyczy to ludzi młodych, bo samo budowanie infrastruktury nie uczyni z Polski naprawdę rozwiniętego kraju. Bez prężnego biznesu i odpowiednio przygotowanych pracowników nie uda się osiągnąć sukcesu. Wystarczy spojrzeć na Portugalię, w której same autostrady nie wywołały boomu, a teraz wręcz są puste, bo nie ma kto po nich jeździć. Trzeba też pamiętać, że fundusze europejskie, które są dziś ważnym elementem polskiego rozwoju, kiedyś się skończą. Kapitał w postaci społeczeństwa, które jest dobrze przystosowane do potrzeb rynku, na pewno zaś pozostanie i będzie procentował.

(www.pracodawcyrp.pl)