Patrycja Serafin jest studentką prawa na wydziale Uniwersytetu im. Adama Mickiewicza w Poznaniu , obecnie czwartego roku. Na studia do Niemiec wyjechała na drugim roku, głównie w celu pogłębienia znajomości języka, a także poznania nowych ludzi i kultury. Kamila Walczakiewicz jest na szóstym roku medycyny na wydziale Pomorskiego Uniwersytetu Medycznego. Do Niemiec, dzięki programu Erasmus, wyjechała na trzecim roku, aby zobaczyć różnice w systemie opieki zdrowotnej, a także przyjrzeć się pracy lekarza za granicą.

1. Patrycjo, Kamilo, opowiedzcie mi proszę, gdzie dokładnie wyjechałyście  i co skłoniło Was do wyjazdu.

Patrycja: Na wyjazd na Erasmusa zdecydowałam się po pierwszym roku. Wyjechałam na rok do małej miejscowości Bielefeld. Dlaczego? Głównie z ciekawości, ale muszę przyznać, że taki wyjazd zdecydowanie wpływa na umiejętności językowe i jest  też dobrą okazją do zawiązania nowych znajomości.

- Rozumiem, że poznałaś wielu interesujących ludzi.

 
Patrycja: Tak, do dzisiaj utrzymuję kontakt z wieloma osobami.
 
Kamila: Przede wszystkim byłam ciekawa, jak wygląda system opieki zdrowotnej w Niemczech.  Zastanawiałam się, czy nie podjąć tam pracy po studiach, dlatego chciałam zobaczyć na własne oczy, jak rzeczywiście wygląda praca lekarza za granicą. Poza tym była to dobra okazja, żeby nauczyć się medycznego języka niemieckiego i poznać różnice programowe między studiami lekarskimi w Polsce i w Niemczech.Co do pierwszej części pytania, pojechałam do Greifswaldu. To mała miejscowość w Meklemburgii Pomorzu Przednim. Zdecydowałam się na wyjazd tam z powodu dobrej renomy uczelni w Niemczech, a także wśród studentów, którzy wrócili z Erasmusa rok wcześniej. Fakt, że była oddalona jedynie o dwie godziny od Szczecina, także nie był bez znaczenia.


- Często wracałaś do domu?

Kamila: Na początku dosyć często,raz na dwa tygodnie. Potem jednak rzadziej, a w trakcie sesji w ogóle nie miałam czasu na podróże. Nie chciałam utracić kontaktu ze znajomymi przez ten jeden rok, więc mimo wszystko starałam się pojawiać w Szczecinie przynajmniej raz w miesiącu.
 

2.Warto zatem wyjechać, by poznać nowy świat, ale też nie należy zapominać o tym, co się pozostawia.Jak wygląda sytuacja z kosztami? Czy nie zniechęciły Was do wyjazdu?

 
Kamila: Nie, koszty utrzymania w Greifswaldzie nie są takie wysokie. Większość wydatków pokrywało stypendium. Myślę, że w małej miejscowości jest łatwiej, bo na przykład nie trzeba wydawać na komunikację miejską. Wszędzie można dostać się rowerem.
Patrycja: Zgadzam się z Kamilą. Koszta pobytu w Polsce i w Niemczech są naprawdę porównywalne.  Książki nie są drogie, musiałam zakupić jedynie parę kodeksów, choć i bez tego by się obyło. Chętnie sami profesorowe udostępniali materiały drogą elektroniczną, więc koszta samej nauki były naprawdę do przełknięcia.
 

- Kamilo, a  jak twoje koszta z materiałami?

Kamila: Fartuch dostałam za zwrotną kaucją 20 Euro. Mieliśmy również dostęp do darmowej szpitalnej pralni. Stetoskop, młotek neurologiczny i lampkę musieliśmy zakupić we własnym zakresie. Stetoskop kupiłam już wcześniej w Polsce, młotek i lampkę na miejscu, całość za ok. 20 Euro. Biblioteka była naprawdę dobrze wyposażona, więc nie musiałam kupować podręczników.
 

- Jak wyglądały koszta związane z noclegiem? Czy akademiki są drogie?

 
Kamila: Zależy od standardu. Pokoje dwuosobowe były w granicach 125-160 Euro miesięcznie, natomiast jedynka w najbardziej nowoczesnym akademiku blisko centrum kosztowała nawet 225 Euro.
 
Patrycja: Ja postanowiłam sama znaleźć miejsce w akademiku i zamieszkać z osobą z Niemiec, żeby mieć lepszy dostęp do kultury tego kraju. W akademikach załatwianych przez Studentenwerk mieszkali głównie „Erasmusi”, a ja potrzebowałam kontaktu z językiem niemieckim. Co do kosztów, nie były one wysokie, ja płaciłam 200 euro miesięcznie.

3. Faktycznie nie jest to tak drogo jakby się mogło wydawać.Co do samej nauki, jaki charakter mają zajęcia? Czy są  tylko obowiązkowe?

 

Kamila: Obowiązkowe były tylko seminaria w grupach 30-stu osobowych i ćwiczenia na oddziałach. Chyba największą różnicą było to, że na zajęciach to studenci zadawali pytania, którzy wszystko cierpliwie tłumaczyli. Nie było tzw. „wejściówek” czy pytań na zaliczenie. Na każdych zajęciach miałam okazję rozmawiać z pacjentem, badać go, pobierać krew. W Niemczech pacjenci byli przydzielani albo po jednym na każdego studenta albo dwóch studentów badało jednego pacjenta, nie tak jak w Polsce, gdzie sześć osób po kolei bada jednego chorego. Potem już razem w grupie sześcioosobowej omawialiśmy swoich pacjentów, dostawaliśmy ich historie choroby i mogliśmy zadawać asystentowi pytania.
 
Patrycja: Na mój plan zajęć składały się głównie nieobowiązkowe wykłady, podczas których słuchałam tego, co mówili wykładowcy. Ćwiczenia były dla mnie również fakultatywne, w porównaniu z naszym polskim systemem, były bardziej praktyczne. Skupiliśmy się na rozwiązywaniu kazusów i rozwiązywaniu zagadnień prawnych.
 

- A jak oceniacie profesorów? Jak się czułyście podczas zajęć?

 
Patrycja: Co do samego charakteru zajęć, ciężko mi się na ten temat wypowiedzieć. Profesorowie nie wywyższali się nad studentami i traktowali nas jako gości uczelni. Na zajęciach czułam się bardzo swobodnie. Wydaje mi się, że profesorowie byli bardziej luźni, chętnie prowadzili dyskusje ze studentami.
 
Kamila: Nauczyciele akademiccy w Niemczech traktują studentów zupełnie inaczej. Nie próbują udowodnić studentowi, że czegoś nie wie. Wręcz przeciwnie, zachęcają do stawiania pytań i rozmowy. Oczywiście, czasem zdarzały się problemy z komunikacją, ale wtedy moi koledzy z grupy pomagali i tłumaczyli "mój" niemiecki na "profesorski" i w drugą stronę.
 

- Skoro już o tym mowa, co uważacie na temat naszych zagranicznych rówieśników? Byli równie uprzejmi jak wykładowcy?
 

Kamila: Przede wszystkim nie byli do końca moimi rówieśnikami. Na medycynę w Niemczech ciężko się dostać i wtedy czeka się nawet kilka lat w kolejce, zatem w mojej grupie byłam najmłodsza. Tak jak wszędzie, z niektórymi miałam dobry kontakt, z innymi gorszy. Z Katją i Simonem spotykaliśmy się po zajęciach na "domówkach" albo chodziliśmy na imprezy do klubów studenckich. Mieliśmy jako rocznik założoną grupę na yahoo i tam dzieliliśmy się notatkami, skryptami i pytaniami na egzaminy. Uważam, że byliśmy dobrze zintegrowani.
 
Patrycja: Moi znajomi z Niemiec byli bardzo sympatyczni. Zawsze przychodzili z pomocą i robili to z chęcią. Muszę powiedzieć, że Niemcy tworzą trochę zamknięte grupy, ale nigdy nie spotkałam się z żadnymi nieprzyjemnościami z ich strony, wręcz przeciwnie.

 

4. Rozumiem. Czy mimo to miałyście życie rozrywkowe czy tylko sama nauka? 

 
Patrycja: Generalnie nie miałam za dużo do nauki. Każdy przedmiot liczył się za 10 punktów ECTS. Na semestr musiałam zdobyć 30 punktów, tak więc wystarczyło chodzić na trzy przedmioty, by zaliczyć półrocze. Dodatkowo miałam zajęcia z języka niemieckiego i hiszpańskiego. Tak więc z pewnością nie tylko sama nauka. Miałam też dużo czasu na zabawę i integrację.
 

- Gdzie z reguły spędzałaś czas wolny? Czy w Bielefeld jest dużo pubów?

 
Patrycja: Może to zabrzmi dziwnie, ale najlepsze imprezy były na uczelni. Na uniwersytecie bardzo często organizowano je na głównej hali. W Bielefeld wszystkie wydziały były w jednym miejscu, tak więc mogłam się bawić nie tylko ze znajomymi z prawa, ale też z innych kierunków.

- Uniwersytet musiał być naprawdę ogromny!

 
Patrycja: Tak, zgadza się. Miejscami przypominał naprawdę labirynt.
 

- Daleko był od centrum?

 
Patrycja: Niedaleko, 15 minut tramwajem. Okolica była za to naprawdę przepiękna.

 

- Skoro jesteśmy już przy uniwersytecie, czy był on nowoczesny?

 
Patrycja: Budynek jest dosyć stary, ale wciąż się modernizuje. Nasz w Poznaniu, muszę przyznać, jest zdecydowanie dużo nowszy.
 
Kamila: W Greiswaldzie z kolei na odwrót. Podczas moich studiów szpital w Greifswaldzie był najbardziej nowoczesnym szpitalem w Niemczech. Trudno go porównać do polskich standardów.
 

- Kamilo, a jak twoje życie towarzyskie?

 
 Kamila: Wszyscy, którzy przyjechali na Erasmusa do Greifswaldu, byli jedną, zwartą grupą animowaną przez lokalny oddział ds. wymiany. Ten oddział organizował dla nas imprezy w klubach, wycieczki po Meklemburgii, wspólne wyjazdy np. do browaru albo na Weihnachtsmarkt do Lubeki. W każdy weekend organizowali coś specjalnie dla nas i dzięki temu mogliśmy poznać ludzi z całej Europy i naprawdę dobrze się razem bawić. Oczywiście, czasami trzeba było przysiąść do książek, ale nie trzeba było rezygnować z tych wydarzeń.

 

5. Na Erasmusie znajdzie się czas na zabawę, ale nie można zapominać i o nauce. Na koniec, chciałabym się Was zapytać, czy opłaca się korzystać z programu Erasmus? Czy warto jechać i co Wam przede wszystkim dał ten wyjazd?

 
Kamila: Oczywiście! Nie tylko podszkoliłam swój niemiecki, ale także poznałam mnóstwo interesujących ludzi. Myślę, że każdy student powinien chociaż raz w życiu wyjechać za granicę i zobaczyć, że studia mogą polegać na czymś więcej niż tylko na wykuwaniu całych książek na kolokwia i egzaminy. Na Erasmusie odkryłam, że zdobywanie wiedzy poprzez stawianie pytań i dyskusję pomaga lepiej zrozumieć istotę problemu i taka nauka jest bardziej praktyczna i przydatna później w życiu.
Patrycja: Zdecydowanie warto pojechać. To wspaniała przygoda! Dla mnie osobiście była to możliwość  porównania studiów prawniczych w Polsce i w Niemczech, a ponadto  sposobność dla zawiązania nowych kontaktów i poprawienia mojego języka niemieckiego.
 

- Czy wiedza zdobyta za granicą przydała Wam się w Polsce?

 
Kamila: Tak. Najbardziej skorzystałam na nauce praktycznych umiejętności: zbierania wywiadu, badania przedmiotowego, interpretacji wyników badań laboratoryjnych. Szczególnie potrzebna okazała się wiedza zdobyta na zajęciach z radiologii i opisu zdjęć RTG.
 
Patrycja: Niestety, przedmioty, na które uczęszczałam w Niemczech zostały mi jedynie wpisane na poczet fakultetów. Wszystkie egzaminy musiałam zaliczyć w Polsce, ale to wynika ze specyfiki tego kierunku studiów. Jednak muszę przyznać, że zajęcia z prawa karnego i cywilnego w Niemczech pomogły mi zrozumieć pewne podstawowe konstrukcje, które występują też w polskim systemie prawnym. 
 
Kamila: Moje wszystkie oceny, jakie otrzymałam za granicą, zostały przepisane. Zrobiłam nawet kilka przedmiotów z następnego roku. Zajęcia z trzech przedmiotów nie odbywały się w Niemczech i te przedmioty musiałam odrobić, tak więc miałam indywidualny program studiów przez rok po powrocie do Polski.
 
-Rozumiem. Charakter studiów prawniczych nie pozwala na zaliczanie przedmiotów kierunkowych za granicą, ale niektóre zajęcia za granicą, pomimo to mogą ułatwić późniejszą naukę w rodzimym kraju. Na medycynie przepisywanie ocen jest możliwe. 
 

6. Co najbardziej zapadło Wam w pamięci z wyjazdu?

 
Kamila: Lokalny oddział Erasmusa organizował coroczny międzynarodowy obiad, na który każdy miał przynieść jakąś narodową potrawę. Potem wszyscy częstowali się nawzajem i w ten sposób można było spróbować potraw włoskich, francuskich, rosyjskich itd. Ja przyniosłam pierogi zrobione przez moją babcię. (Akurat wróciłam z Polski z bagażnikiem pełnym jedzenia.) Na Erasmusie była nas wtedy szóstka z mojej uczelni, w tym Remik, który już wcześniej miał okazję posmakować potraw mojej babci. Gdy tylko zobaczył, co przyniosłam, od razu napełnił sobie talerz pierogami i razem z Józkiem zjedli wszystkie w niecałe 5 minut.
 
Patrycja: Pamiętam sytuację, gdzie na wykładzie z międzynarodowego prawa prywatnego, profesor podał przykład, że Francuzom w Niemczech ukradli samochód… Polacy! Po wykładzie wraz z grupą Polaków podeszłyśmy do profesorów, by spytać się o egzamin, profesor przeprosił nas za podany kazus i obiecał, że już nie będzie podawać przykładów z Polakami, kradnącymi samochody.
Cieszę się bardzo, że Niemcy są otwarci na polską kulturę. Dziękuję za przeprowadzenie wywiadu. Mam nadzieję, że nie był to  jedyny wyjazd w Waszym życiu i kolejna podróż już wkrótce. Powodzenia na studiach, a wszystkich zachęcam do wyjazdu za granicę wraz z programem Erasmus!
 
Wywiad przeprowadziła ambasadorka student.LEX -  Beata Walczakiewicz.